Na prawdę mieszkasz w Los Angeles?! -Byłam nie
mniej zdziwiona, co zaskoczona jednak on tylko potwierdził skinieniem głową.
-Przyjeżdżam tu w wakacje, bo tutaj spędziłem swoje dzieciństwo. Choć pamiętam jak nie było tu ani tych bloków ani ogromnych szkół. Po wszystkim, co pamiętam ostało się tylko to drzewo. -Wskazał ręką na kasztana, pod którym siedzieliśmy. Rozmawialiśmy tak już dłuższy czas. Dowiedziałam się też, że skończył naukę i idzie teraz do college, choć nie jest tym zachwycony, bo wolałby przeprowadzić się tu. A no i oczywiście ma na nazwisko Klinton.
-Dlaczego nie możesz tu zamieszkać? -Zapytałam z pewnym zastanowieniem.
-To trudne do wytłumaczenia. Powiedzmy, że mój ojciec tam pracuje. -Widać było, że coś jest nie tak, ale ja nie jestem z tych, co wściubiają nos w nie swoje sprawy, więc kontynuowałam.
-Czyli przyjeżdżasz tu tylko w wakacje?
-Nie w każde. Ale dość może o mnie teraz na ciebie kolej. Przychodzisz tu codziennie w czasie wolnym? -I opowiedziałam mu o szkole, przyjaciółkach… klimacie. Jednak nic mu nie mówiłam o rodzinie, starannie wymijałam ten temat, lecz musiał kiedyś zapytać:
-A, co z rodziną? -Nie wiedziałam, co powiedzieć, nie lubiłam o tym mówić, mimo że był on godny zaufania, lecz na samą myśl o tym łzy same napływały mi do oczu.
-Nie lubię o tym mówić. -Rzekłam smutnym i przyduszonym głosem. Sama nie wiedziałam, co zrobi lub powie jednak byłam przekonana, że nie chcę o tym rozmawiać.
-W porządku. -Powiedział spokojnie i tym dodał mi trochę otuchy. -Lubisz przyrodę? -To pytanie zaskoczyło mnie, lecz pomogło zapomnieć o zmartwieniu.
-Kocham. Przynajmniej mogę chodzić do tego parku, bo do lasu nie. -Dla nikogo nie byłam nigdy taka wylewna, nawet dla Florci. Jednak wiedziałam, że tę nowo nabytą znajomość zapamiętam długi czas. Były jeszcze zainteresowania i co ciekawe Marek zaczął mi przypominać przyjaciela, którego nigdy nie miałam.
-Muszę już iść. -Rzekłam uśmiechnięta, a on na te słowa wstał i podał mi rękę. Złapałam się jej i szybko wstałam, a odchodząc odwróciłam się i powiedziałam: -Do zobaczenia. - I odbiegłam patrząc na zegarek, bo była już 9 30.
Florcia już była na nogach i bardzo się z tego cieszyłam chodź wiedziałam, że nie uniknę lawiny pytań.
-O! Zjawił się nasz ranny ptaszek. Co tam słychać w porannym świecie? -Zapytała pełna energii, ale i trochę sarkastycznie Flora.
-Wszystko dobrze. -Odpowiedziałam i wyminęłam ją łukiem, po czym usiadłam przy stole i zaczęłam jeść przygotowane przez nią śniadanie.
-To wszystko?! Nic więcej mi nie powiesz?! -Nic nie odpowiedziałam tylko ugryzłam kanapkę z sałatą i zamyślona wróciłam do chłopaka, którego poznałam...
-Czy to prawda?! Na prawdę jest wolny?! Nie do wiary, że z nim zerwała! -Znów zbudziła mnie moja kochana kuzyneczka i jej przyjaciółki w rozmowie telefonicznej. -Dobra spotkamy się przed centrum za godzinę. Pa! -Zakończyła rozmowę. Zawsze musi tak hałasować żeby mnie zbudzić, co prawda poobiednia drzemka mi nie przystoi, ale co mam robić? Może pójdę do parku? Nie zbyt dużo ludzi. Może spotkam się z Julką? Nie, wyjechała na cały miesiąc do Anglii. O rany, jaka nuda!
-Może byś wstała z tej kanapy i przeszła się ze mną do centrum? -Usłyszałam głos Florci, która stała nade mną.
-Nie mam ochoty. -Mówiłam prawdę, bo w taki gorąc można tylko usiąść pod drzewem i czytać lub spać. Nagle mnie olśniło.
-Dobra jak nie chcesz to nie. Ale pierwszy i ostatni raz ci odpuszczam, bo się spieszę. -W pośpiechu wyszła, a ja zerwałam się z kanapy założyłam rybaczki, bluzkę na ramiączkach, japonki i wyszłam z domu kierując się do parku ku domku pana Stanisława.
-Witam młodą damę. Co panienkę o tej porze sprowadza do parku? -To było uzasadnione pytanie pana Stasia na mój widok, bo zwykle zjawiam się o siódmej.
-Ja do pana przyszłam, z pytaniem. -Usiadłam na stołeczku, który mi podał przed domkiem. -Czy nie ma jakiejś innej drogi do lasu? Chcę się tam dostać nie przechodząc po ulicy. Chodzi o krótszą drogę. -Zapytałam a pan Stanisław rzekł z zamyśleniem:
-Nie jestem pewien. O takie rzeczy trzeba by pytać drogiego Mareczka. -Byłam pewna, że chodzi mu o tego samego Marka, którego spotkałam podczas dzisiejszego spaceru. -Miło go zobaczyć dwa razy dzienne. Zresztą panienkę także. -Czyli albo tu jest albo był. Nie miałam nic do roboty, więc zaczęłam rozglądać się po parku. Jednak znalazłam go dopiero na samym końcu parku przy moim drzewie. Z początku mnie nie widział i dobrze jednak musiał kiedyś zauważyć.
-Jak bym wiedział, że przyjdziesz to ubrałbym się w coś lepszego. -Rzekł. Patrzył na mnie do góry nogami, bo leżał na plecach. Był ubrany podobnie jak ja. -Widzę, że natura wzywała. -Uśmiechnęłam się na te słowa i usiadłam pod drzewem koło niego.
-Chciałam się tylko ciebie zapytać... -Nie mogłam dokończyć, znów to samo. -...To znaczy... -Byłam zła i miałam pewnego rodzaju stres.
-Wiem, że może ci się to wydawać dziwne, ale ja nie gryzę. -Mówił to w taki sposób, że strach gdzieś mi się ulotnił a na jego miejsce wskoczyła radość.
-Znasz może jakieś inne, krótsze przejście do lasu za miastem? -Chłopak usiadł podpierając się kolanem i rzekł:
-Mógłbym ci to pokazać. -Powiedział, a ja zdziwiona nie mniej jego słowami, co później moim zachowaniem.
-Chętnie zobaczę. -I tak mniej więcej znaleźliśmy się na wąskiej dróżce w parku, na którą wcześniej nie zwracałam uwagi. Czułam się wspaniale, każdy krok w kierunku nieznanego świata. Tak o tym myślałam. Spojrzałam na idącego przede mną Marka i uśmiechnęłam się, z jakiegoś nieznanego mi powodu ufałam mu, mimo że znam go dopiero kilka godzin. Nagle zbliżyliśmy się do ogrodzenia parku, za którym rozciągał się nieznany mi świat. Zamknięta byłam w mieście przez kilka lat, a teraz mogę wyjść za bramę.
-Przyjeżdżam tu w wakacje, bo tutaj spędziłem swoje dzieciństwo. Choć pamiętam jak nie było tu ani tych bloków ani ogromnych szkół. Po wszystkim, co pamiętam ostało się tylko to drzewo. -Wskazał ręką na kasztana, pod którym siedzieliśmy. Rozmawialiśmy tak już dłuższy czas. Dowiedziałam się też, że skończył naukę i idzie teraz do college, choć nie jest tym zachwycony, bo wolałby przeprowadzić się tu. A no i oczywiście ma na nazwisko Klinton.
-Dlaczego nie możesz tu zamieszkać? -Zapytałam z pewnym zastanowieniem.
-To trudne do wytłumaczenia. Powiedzmy, że mój ojciec tam pracuje. -Widać było, że coś jest nie tak, ale ja nie jestem z tych, co wściubiają nos w nie swoje sprawy, więc kontynuowałam.
-Czyli przyjeżdżasz tu tylko w wakacje?
-Nie w każde. Ale dość może o mnie teraz na ciebie kolej. Przychodzisz tu codziennie w czasie wolnym? -I opowiedziałam mu o szkole, przyjaciółkach… klimacie. Jednak nic mu nie mówiłam o rodzinie, starannie wymijałam ten temat, lecz musiał kiedyś zapytać:
-A, co z rodziną? -Nie wiedziałam, co powiedzieć, nie lubiłam o tym mówić, mimo że był on godny zaufania, lecz na samą myśl o tym łzy same napływały mi do oczu.
-Nie lubię o tym mówić. -Rzekłam smutnym i przyduszonym głosem. Sama nie wiedziałam, co zrobi lub powie jednak byłam przekonana, że nie chcę o tym rozmawiać.
-W porządku. -Powiedział spokojnie i tym dodał mi trochę otuchy. -Lubisz przyrodę? -To pytanie zaskoczyło mnie, lecz pomogło zapomnieć o zmartwieniu.
-Kocham. Przynajmniej mogę chodzić do tego parku, bo do lasu nie. -Dla nikogo nie byłam nigdy taka wylewna, nawet dla Florci. Jednak wiedziałam, że tę nowo nabytą znajomość zapamiętam długi czas. Były jeszcze zainteresowania i co ciekawe Marek zaczął mi przypominać przyjaciela, którego nigdy nie miałam.
-Muszę już iść. -Rzekłam uśmiechnięta, a on na te słowa wstał i podał mi rękę. Złapałam się jej i szybko wstałam, a odchodząc odwróciłam się i powiedziałam: -Do zobaczenia. - I odbiegłam patrząc na zegarek, bo była już 9 30.
Florcia już była na nogach i bardzo się z tego cieszyłam chodź wiedziałam, że nie uniknę lawiny pytań.
-O! Zjawił się nasz ranny ptaszek. Co tam słychać w porannym świecie? -Zapytała pełna energii, ale i trochę sarkastycznie Flora.
-Wszystko dobrze. -Odpowiedziałam i wyminęłam ją łukiem, po czym usiadłam przy stole i zaczęłam jeść przygotowane przez nią śniadanie.
-To wszystko?! Nic więcej mi nie powiesz?! -Nic nie odpowiedziałam tylko ugryzłam kanapkę z sałatą i zamyślona wróciłam do chłopaka, którego poznałam...
-Czy to prawda?! Na prawdę jest wolny?! Nie do wiary, że z nim zerwała! -Znów zbudziła mnie moja kochana kuzyneczka i jej przyjaciółki w rozmowie telefonicznej. -Dobra spotkamy się przed centrum za godzinę. Pa! -Zakończyła rozmowę. Zawsze musi tak hałasować żeby mnie zbudzić, co prawda poobiednia drzemka mi nie przystoi, ale co mam robić? Może pójdę do parku? Nie zbyt dużo ludzi. Może spotkam się z Julką? Nie, wyjechała na cały miesiąc do Anglii. O rany, jaka nuda!
-Może byś wstała z tej kanapy i przeszła się ze mną do centrum? -Usłyszałam głos Florci, która stała nade mną.
-Nie mam ochoty. -Mówiłam prawdę, bo w taki gorąc można tylko usiąść pod drzewem i czytać lub spać. Nagle mnie olśniło.
-Dobra jak nie chcesz to nie. Ale pierwszy i ostatni raz ci odpuszczam, bo się spieszę. -W pośpiechu wyszła, a ja zerwałam się z kanapy założyłam rybaczki, bluzkę na ramiączkach, japonki i wyszłam z domu kierując się do parku ku domku pana Stanisława.
-Witam młodą damę. Co panienkę o tej porze sprowadza do parku? -To było uzasadnione pytanie pana Stasia na mój widok, bo zwykle zjawiam się o siódmej.
-Ja do pana przyszłam, z pytaniem. -Usiadłam na stołeczku, który mi podał przed domkiem. -Czy nie ma jakiejś innej drogi do lasu? Chcę się tam dostać nie przechodząc po ulicy. Chodzi o krótszą drogę. -Zapytałam a pan Stanisław rzekł z zamyśleniem:
-Nie jestem pewien. O takie rzeczy trzeba by pytać drogiego Mareczka. -Byłam pewna, że chodzi mu o tego samego Marka, którego spotkałam podczas dzisiejszego spaceru. -Miło go zobaczyć dwa razy dzienne. Zresztą panienkę także. -Czyli albo tu jest albo był. Nie miałam nic do roboty, więc zaczęłam rozglądać się po parku. Jednak znalazłam go dopiero na samym końcu parku przy moim drzewie. Z początku mnie nie widział i dobrze jednak musiał kiedyś zauważyć.
-Jak bym wiedział, że przyjdziesz to ubrałbym się w coś lepszego. -Rzekł. Patrzył na mnie do góry nogami, bo leżał na plecach. Był ubrany podobnie jak ja. -Widzę, że natura wzywała. -Uśmiechnęłam się na te słowa i usiadłam pod drzewem koło niego.
-Chciałam się tylko ciebie zapytać... -Nie mogłam dokończyć, znów to samo. -...To znaczy... -Byłam zła i miałam pewnego rodzaju stres.
-Wiem, że może ci się to wydawać dziwne, ale ja nie gryzę. -Mówił to w taki sposób, że strach gdzieś mi się ulotnił a na jego miejsce wskoczyła radość.
-Znasz może jakieś inne, krótsze przejście do lasu za miastem? -Chłopak usiadł podpierając się kolanem i rzekł:
-Mógłbym ci to pokazać. -Powiedział, a ja zdziwiona nie mniej jego słowami, co później moim zachowaniem.
-Chętnie zobaczę. -I tak mniej więcej znaleźliśmy się na wąskiej dróżce w parku, na którą wcześniej nie zwracałam uwagi. Czułam się wspaniale, każdy krok w kierunku nieznanego świata. Tak o tym myślałam. Spojrzałam na idącego przede mną Marka i uśmiechnęłam się, z jakiegoś nieznanego mi powodu ufałam mu, mimo że znam go dopiero kilka godzin. Nagle zbliżyliśmy się do ogrodzenia parku, za którym rozciągał się nieznany mi świat. Zamknięta byłam w mieście przez kilka lat, a teraz mogę wyjść za bramę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz