Elegant Rose - Double Heart "Pa­miętaj i nie wa­haj się kochać te­go co kochać warto." Jonathan Carroll: lipca 2013

poniedziałek, 29 lipca 2013

Wpis VI




...Tak... A wspomnienia zostały. W każdym razie wróciłam do pytania Marka:

-Tak, znam.

-Podobno za tydzień wyjeżdża do swojej willi nad morzem i spytał mnie czy nie chciałbym pojechać. -Byłam zdziwiona tym, że Dawid kogokolwiek zaprasza do swojego pałacu, ale chyba nic bardziej mnie już nie zdziwi. -Zgodzę się, jeżeli ty pojedziesz ze mną. -Zamurowało mnie i stanęłam, a on zatrzymał się kilka kroków odjemnie.

-Ja?! -Jego spokojny głos prosił mnie bym się zgodziła, mimo że tego nie powiedział.

-Mówiłaś, że chciałabyś spędzić, choć jeden dzień nad morzem. A ty będziesz miała cały tydzień. -Teraz dopiero byłam w rozłamie.

-Muszę to przemyśleć.

-Rozumiem. -Podeszłam do niego i z wielką jak na mnie pewnością rzekłam:

-Tylko nie bądź smutny jak nie pojadę. -Uśmiechnęłam się do niego, a on to odwzajemnił.

-Muszę już iść. -Zdziwiłam się jednak przytuliłam go na pożegnanie i poszliśmy w swoje strony.

    Nigdy nie byłam jeszcze tak zamyślona. Przez całą resztę dnia, aż do nastania wieczora rozmyślałam nad tą propozycją. Z jednej strony bardzo chciałam pojechać, bo to morze, plaża, zachody słońca... A z drugiej strony nie mogłam. Ciotka pewnie by się nie zgodziła, Florcia cały dzień jeździłaby za mną i śledziła mnie. Był jeszcze Dawid, którego nie widziałam od jakiegoś czasu. On mnie pewnie nie pamięta i jak z tego wybrnąć. Z jednej strony mogłabym mu odmówić i on o tym wie, ale z drugiej obwiniałabym siebie za to, że nie wykorzystałam szansy spędzenia z nim więcej czasu. Mówię oczywiście o Marku. Był dla mnie przyjacielem, jakiemu mogłam się zwierzyć ze wszystkiego. Ufałam mu.

    Słyszałam na schodach skrzekliwy głosy Monster. Wróciły. Chwilę później ciotka wtargnęła do mieszkania i z krzykiem pomaszerowała do pokoju. Tuż za nią weszła Florcia i przywitała się ze mną przytuleniem. Spytałam, co się stało z ciocią, a ona tylko wzdrygnęła ramionami i rzekła:

-Kto to wie...? A co tam u ciebie? Jak sobie poradziłaś? –Ja także wzruszyłam ramionami.

-Jakoś… nie było tak źle.

-No, przynajmniej miałaś więcej czasu dla siebie. Zazdroszczę ci. –uśmiechnęłam się do niej pociesznie. Poszłyśmy do stołu, na którym rozłożona była kolacja. Flora chyba się ucieszyła, bo odetchnęła z ulgą.

            Nie byłam pewna czy to prawda, ale Monster zgodził się! Nie trwało to nawet długo…

Późnym wieczorem, gdy ciotka siedziała przed telewizorem przełączając kanały przyszłam do niej i usiadłam w fotelu. Ona westchnęła i wyłączyła ekran.

-Dlaczego nie mogą dać jakiś normalnych filmów! A ciebie, co trapi? –zagadnęła z zaciekawieniem. Zdziwiłam się, ale zaczęłam:

-Miałabym prośbę… -ciotka wzniosła oczy ku niebu.

-Wykrztuś to!

-Dostałam propozycję wyjazdu na tydzień nad morze… -moja rozmówczyni skrzywiła się, ale ja szybko dodałam -…darmowego!

-A jedź sobie! Nie mam dziś humoru. Do długich rozmów. –nie byłam pewna czy dobrze zrozumiałam. Siedziałam jeszcze przez chwilę patrząc na nią zdziwionym wzrokiem. Ona tylko na mnie zerknęła i rzekła: -Bo się rozmyślę…

    Byłam szczęśliwa, że tego dnia powiem Markowi o tym, że jednak jadę. Nawet o wiele wcześniej wstałam i szybko ubrałam się. Byłam owinięta melancholią i radością. Wręcz podskakiwałam w stronę parku. Tuż przy samej bramie zastałam pana Stasia, który na mój widok uśmiechnął się.

-Dziś widzę panienka we wspaniałym humorkiem i nawet prędzej od Mareczka. -Nie tyle byłam zdziwiona, co zadowolona. Szybko przywitałam się z parkowym i w podskokach ruszyłam pod drzewo, ale w pierwszej chwili pomyślałam, że skoro jestem tak wcześnie to mogę jeszcze pójść na łąkę. Więc ruszyłam do muru. Kilka chwil później biegłam już po ukwieconym dywanie. Wspaniały krajobraz i świeże powietrze. Jednak nagle zobaczyłam jakąś postać pochyloną pośród traw. Poznałam rozmierzwiony kształt włosów i podkradłam się do niego. Skoczyłam mu na plecy, a on ze strachu aż się poderwał ku górze, a ja wciąż wisiałam mu na szyi. Miał zdziwiony wyraz twarzy jednak, gdy tylko spojrzał na mnie uśmiechnął się.

-Wystarczyło zwykłe "Cześć!". -Zdjął mnie z pleców i przytulił na powitanie. -Ładnie to tak straszyć innych? -Powiedział to z żartem, ale w taki sposób, że zaczęłam się śmiać. -To wcale nie jest śmieszne. -Powiedział to i zaczął śmiać się razem ze mną. Przestaliśmy dopiero po dłuższej chwili.

-Mam dobrą wiadomość. -Marek spojrzał na mnie zaciekawiony, a ja rzekłam z podekscytowaniem. -Jadę nad morzę! -Marek uśmiechnął się jeszcze szerzej i krzyknął:

-To wspaniale! Kiedy możemy wyjeżdżać?

-Nawet dziś. Ciotka powiedziała, że mogę wyjechać. Aż mnie zamurowało, ale musimy to zrobić najpóźniej jutro, bo szybko zmienia zdanie. Ale cóż... -Musiałam wyglądać na uradowaną.

-Pewnie. Zadzwonię do Dawida i powiem, że możemy jechać za dwie godziny. Może być? -Zapytał się, ale ja bez zastanowienia zgodziłam się. Byłam podekscytowana i szczęśliwa jak nigdy w życiu, ale przede wszystkim byłam wdzięczna Markowi za to. Pomyślałam, że muszę się mu jakoś odwdzięczyć. Ale jeszcze nie wiedziałam jak...

    Czekałam z niecierpliwością na zakończenie rozmowy. Jednak nie mogłam się doczekać, więc by się uspokoić zaczęłam biec w stronę lasu i zarazem ledwo powstałe słońce. Ciepłe promienie  dawały mi jeszcze więcej radości. Cieszyłam się jak dziecko. Mijałam różnorodne rodzaje kwiatów i ziół. W pewnym momencie stanęłam. Wzięłam głęboki wdech i poczułam lato. Zapach lekkiego wiatru, wstającego słońca, nawet koloru kwiatów. Czułam się jak w raju. Nagle ktoś krzyknął i wyjął mnie spod płaszcza melancholii. Gwałtownie się odwróciłam i zobaczyłam Marka biegnącego w moją stronę.

-Zgodził się tylko musimy się pospieszyć, bo jedziemy albo za cztery godziny albo za półtora. -Powiedział chłopak, gdy do mnie dobiegł

-Dobrze. –Pobiegłam w kierunku parku. –Do zobaczenia przy drzewie za pół godziny! –I już mnie nie było. Biegłam nie mniej szczęśliwa niż przedtem. Minęłam mur, później dróżkę „Złotych liści”, a przy bramie krzyknęłam do pana Stasia: „Jadę nad morzę!”. Ostatnią bramą była klatka schodowa mojego bloku. Szybko po schodach i wpadłam do domu. Bez żadnych wyjaśnień pobiegłam do mojego pokoju i zaczęłam się pakować. Dwie bluzki na ramiączka, jedne „rybaczki”, jedna spódniczka i oczywiście para… Nagle coś mną tknęło. „Przecież Marek mówił, że rzeczy będą tam na mnie czekać!” Wyrzuciłam wszystko na łóżko i spakowałam tylko dwa tomiki wierszy, szczęśliwą parę skarpetek i oczywiście mojego misia. Włożyłam tam jeszcze kilka niezbędnych rzeczy i zapięłam torbę. Gdy wybiegałam z pokoju wpadłam na Florcię i obie runęłyśmy na parkiet korytarza. Byłam tak podekscytowana, że zapomniałam o jednej ważnej rzeczy… moja droga kuzyneczka.

-Już wyjeżdżasz? –Zapytała ze smutkiem.

-Tak. Niema chwili do stracenia. Muszę lecieć! –Chciałam wstać i szybko pobiec coś zjeść jednak tuż przy kuchni zatrzymała mnie znana, chuda dłoń Florci.

-Chwila, chwila. Dobrze wiesz, że chcę pojechać z tobą. Ale skoro nie mogę to, chociaż chcę się dowiedzieć, z kim jedziesz? –To pytanie było zrozumiałe, więc rzekłam wyciągając mleko z lodówki:

-Ze znajomymi. –Florcia spojrzała na mnie podejrzliwie.

-Może jaśniej?

-Nieważne. –Odpowiedziałam szybko jednak ona chyba zauważyła rumieniec na mojej twarzy.

-A właśnie, że dla mnie ważne. Z kim jedziesz? –Upierała się tak, że musiałam powiedzieć, bo by mnie zamęczyła na śmierć, więc choć niechętnie rzekłam:

-Z przyjacielem i znajomym. –Florcia aż nie mogła powstrzymać zdziwienia.

-Czyli, że z facetami?! –Jej niedowierzanie było podobnego poziomu, co moje zadowolenie.

-Tak. A czy to coś zakazanego?

-Nie, ale przecież… Jak ich poznałaś w ciągu zaledwie miesiąca wakacji… i żeby jechać z nimi nad morze? –Tym pytaniem trochę mnie zirytowała, ale czy mogę być zła, gdy czeka mnie kilka dni wylegiwania się na plaży.

-Znam jednego dość dobrze. To po prostu moja bratnia dusza, a drugi to jego przyjaciel, więc nie uważam by to było dziwne. A teraz dasz mi coś zjeść? –Florcia przestała mi zadawać pytania jednak wciąż na jej twarzy było widać zaciekawienie. Gdy skończyłam wstałam od stołu i w Pośpiechu zaczęłam zmywać naczynia. Byłam już trochę zmęczona Wlepiającymi się we mnie błękitnymi oczami, więc spojrzałam na nią i westchnęłam.

-O, co ci chodzi?

-Słyszałam, że w tym roku nad morzem Bałtyckim są dość silne i Porywiste wiatry, więc odradzałabym ci...

-Daj spokój! Wiem, że chcesz jechać ze mną.

-Tak właściwie to, dlaczego nie mogę? -Powiedziała to jak mała Dziewczynka, której czegoś się zabrania.

-Zachowujesz się jak małe dziecko. Dobrze wiesz, że jest już za późno.

-Florcia spojrzała na mnie pełna prośby jednak ja zbiłam ją jednym Rzutem oka zamiast słów "Dajże spokój!”. Skończyłam myć Talerz i skierowałam się ku wyjściu.  Narzuciłam na siebie lekką Kurtkę, złapałam swój bagaż i odwróciłam się do Florci.

-No nareszcie. -Odezwała się i przytuliła mnie na pożegnanie.

-Zaczynasz się zmieniać.

-I to nie wiesz jak. -Odstąpiła ode mnie.

-Porozmawiamy jak wrócisz. Tylko zdaj mi szczegółową relację.

-otworzyłam drzwi i jeszcze spojrzałam na nią.

-To cześć!
-Cześć! -Zamknęłam drzwi i szybko pobiegłam do parku. Była już Siódma, czyli za kilka minut mijało pół godziny.

piątek, 5 lipca 2013

Wpis V



-Witam Mareczku. Czyli przemyślałeś moją propozycję. -Kaśka jak zwykle próbowała zaimponować chłopakom. Ale skąd znała Marka i jaką propozycję. -Teraz tylko do klubu i...

-Żadnej twojej propozycji nie przemyślałem, bo niema się, nad czym zastanawiać! Moja odpowiedź brzmiała "Nie!", Brzmi "Nie!" I będzie brzmieć "Nie!". Koniec i kropka! -Krzyknął jej prosto w twarz. Nigdy nie widziałam żeby ktoś był tak wściekły z chłopaków na Kaśkę. Ona zrobiła tylko słodką minę i zwróciła na mnie. Trzymałam mocno za plecami jego rękę jednak, gdy jej lodowaty wzrok spoczął na mnie ścisnęłam mocniej rękę Marka, a on odwdzięczył się tym samym.

-Czyli wolisz ciche dziwaczki, które lubią siedzieć całymi dniami w książkach. Szczerze powiem, że ta tutaj jest adoptowana, a jej ojca i matkę zabił jakiś kryminalista. Szkoda, że jej też nie odesłał z powrotem. -Z oczu po raz pierwszy popłynęły mi łzy z powodu słów Kaśki. Ścisnęłam najmocniej jak potrafiłam rękę Marka jednak nic nie powiedziałam.

-Nie obrażaj nigdy Marty! Mówię to po raz ostatni! Zresztą, za kogo ty się uważasz! Jeżeli będziesz poniżać ją jeszcze raz to ja poniżę ciebie i to tak, że się nie pozbierasz! A teraz osuń się! -Przecisnął się razem ze mną do środka. Nie wiedziałam jak wyglądała po jego krzyku Kaśka, ale sobie wyobrażałam. Nie mniej jednak zraniła mnie i to dość mocno. Wciąż łzy leciały mi po policzkach. Nie odzywałam się, to był wewnętrzny ból, który bardzo często wracał jak poranny wiatr. Staliśmy na głównej klatce i nic nie mówiliśmy. Widziałam, że Marek ma opuszczony wzrok i jest wpatrzony w podłogę. Ścisnęłam rękę by dodać mu otuchy jednak on nie poruszył się ani nie zrobił żadnego ruchu. Nie widziałam go jeszcze w tym stanie. Stanęłam na wprost niego i starałam się złapać jego wzrok, lecz był bardziej skryty niż mi się zdawało. Więc przytuliłam go. Byłam od niego niższa o trzy czwarte głowy, dlatego położyłam głowę na jego piersi. Wciąż płynęły mi łzy z oczu jednak powoli przestawały. Słyszałam bicie jego serca, było bardzo szybkie jednak miarowo się uspokajało.

-Dziękuję. -Powiedziałam cicho, a on dopiero wtedy się poruszył. Byliśmy mokrzy, a mnie zaczynało być zimno. Podniósł głowę i spojrzał mi w oczy. Objął także i rzekł spokojnym już głosem:

-Chodźmy dalej, bo zaraz zamarzniemy. A tak właściwie to gdzie mnie zabierasz? -Uśmiechnęłam się do niego jednak nic nie powiedziałam. Poszliśmy na samą górę bloku aż do najwyższej klatki. Apartament numer 36. Wyjęłam klucz otworzyłam zamek i weszłam do środka ciągnąc za sobą Marka. Od razu zamknęłam drzwi i wtedy zorientowałam się, że wciąż trzymam Marka za rękę. Było to dość niezręczne, bo on też sobie zdał z tego sprawę. Zarumieniłam się jednak on tylko uśmiechną się serdecznie. Gdy ochłonęłam rzekłam:

-Idę się przebrać, jak chcesz to możesz iść do łazienki się jakoś… ogarnąć, ostatnie drzwi na prawo. -Po czym poszłam do swojego pokoju wybrać sobie rzeczy. Wzięłam bluzkę i krótkie spodnie, standardowo i może jeszcze...

    Poszedłem do łazienki. Mimo że to mały dom to można tu się zgubić. Na początku trafiłem do dość dużego pokoju ze starą lampą na środku. To musiał być pokój ciotki Wandy. Następny był pokój z wielkim bałaganem i plakatem Edwarda Selera na ścianie. To musiał być pokój Florci, a w takim razie tuż koło niego musi być pokój Marty. Usłyszałem nagle jakieś słowa. Musi z kimś rozmawiać...

-Tak wszystko już w porządku.... To już czwarty raz od rozpoczęcia się wakacji. Wytrzymuję z nimi jakoś, ale jest coraz trudniej... Spokojnie. Do zobaczenia...

    Musiała mówić z pewnością o Kaśce i innych. Byłem zdziwiony, że mi o tym nie powiedziała. Ale pewnie miała powód. Teraz jednak muszę się, choć wytrzeć...

    Byłam szczęśliwa, że Julia zadzwoniła. Dobrze mieć taką przyjaciółkę. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do kuchni. Chciało mi się jeść, więc zrobiłam sobie gorącą zupkę. Przy okazji musiałam się ogrzać, bo było mi strasznie zimno. Zaczęłam się trząść. Mimo że się przebrałam to było mi bardzo zimno. Usiadłam na kanapie i zaczęłam powoli sączyć gorący wywar. Po chwili przyszedł Marek i usiadł koło mnie. Jednak, gdy spojrzałam na jego włosy ledwo powstrzymałam śmiech. Miał rozmierzwioną to w dość śmieszny sposób fryzurę.

-Śmiej się dalej. Ty nie wyglądasz lepiej. -Wskazał na moje włosy i miał racje. Jednak ja odeszłam od tematu mówiąc:

-Nie podziękowałam ci jeszcze za tamto. -Marek uśmiechną się.

-Ona się za daleko posunęła. Nie cierpię jej.

-Mogę, chociaż spytać skąd znasz MM? -Teraz dopiero zaczął się wymigiwać.

-To stare znajome. Gdy przyjechałem tu po raz pierwszy w czasie wakacji pierwsze, co to się na mnie rzuciły. Cudem uciekłem. Co roku jest ta sama sytuacja, a teraz do tego Kaśka chce mnie owinąć wokół palca? Uważa, że wszystko, co sobie ubzdura musi się spełnić.

-Ale mimo to bardzo ci dziękuję. -Oparłam się o niego i tak siedzieliśmy przez chwilę.

-Wiesz, co,   jeśli będziesz chciała możesz do mnie przyjść. Zawsze możesz mnie zastać pod naszym dębem. -Momentalnie się od niego oderwałam i spojrzałam na niego okrągłymi oczyma.

-Ty mieszkasz pod drzewem?! -Marek roześmiał się tylko, a ja wciąż nie wiedziałam czy to prawda czy nie.

-Daj spokój! Przecież wiesz, że gdybym tam mieszkał to bym ci o tym powiedział. Ale nie bywam w domu często. (...)

    (...)Szłam wolno uliczką wracając po burzy do parku. Cieszyłam się tym bardziej, że był ze mną Marek. Znam go już od miesiąca i wciąż mam wrażenie jakby nie chciał mi czegoś powiedzieć. Usiedliśmy pod drzewem i w ciszy patrzyliśmy na zalany srebrzystymi kropelkami obraz parku. Deszcz, który jeszcze kilka minut wcześniej oblewał korony z liśćmi kaskadami mokrych srebrzystych kropli teraz lśnił w słońcu. Patrzyłam na wspaniały świat, który na moich oczach zmienił się w raj.

-To jest piękne. -Wstałam i podbiegłam do najbliższego drzewa i strąciłam z niego kropelkę wody, która opadła mi na nos i wywołała przyjemny dreszczyk. Podbiegłam do następnego i zrobiłam to samo. Wyglądałam jak mała dziewczynka, która znalazła nową zabawę. Uśmiechałam się za każdym razem, gdy zimna kropla dotykała mnie dreszczem. Nagle na moją głowę spadła kaskada zimnego powiewu i moje włosy błyszczały od mokrych pozostałości po burzy. Odwróciłam się i spojrzałam wprost w  kryształowo brązowe oczy, które spoglądały w moją stronę. Uśmiech rozszerzył mi się na twarzy i lekko pociągnęłam Marka pod drzewo następnie potrząsnęłam nim i w ten sposób było jeden, jeden.

-Mam pytanie. Ale najpierw wyjdźmy spod tego drzewa. -Jego głosy nie skrywał obaw, więc uznałam, że mogę go posłuchać. Wyszliśmy, a wtedy Marek pomaszerował wolnym krokiem w stronę mostu, mówiąc: -Znasz Dawida Freddemanna? -To przecież bez nadziejne pytanie, wszyscy go znają z tej okolicy jednak nie żeby ktoś z nim gadał po Prost z widzenia. Dawid to najbogatszy chłopak w tym mieście i mieszka po drugiej stronie miasteczka. Jego rodzice, Maria i Gefray, są biznesmenami i mają ogromny dom. Ojciec jest z Anglii i tam właśnie pracuje. Przyjeżdża do Dawida raz na dwa tygodnie. Zresztą matka nie jest lepsza. Przyjedzie raz na tydzień i tyle ją widzieli. Dlatego jego dom stoi praktycznie cały czas pusty, no nie licząc Dawida. Pamiętam, że miałam z nim kiedyś rozmowę... Nie była ona miła...

Było to trzy lata temu. Było lato i właśnie chciałam jak zwykle iść rano do parku, gdy zobaczyłam wielką koparkę. Marki FREDDE, chyba łatwo się domyślić czyja była. Chcieli usunąć park. Nikt nie protestował, ale ludzie szemrali o tym, że to źle, więc pomyślałam, że musi ktoś coś zrobić. Wtedy ujrzałam Dawida chodzącego z butelką coli w ręce i jakiegoś chłopaka, który podszedł do niego pewnym krokiem i zaczął się z nim kłócić. Na koniec Dawid krzyknął:

-Nienawidzę cię! -I podszedł do mnie. -Mam ciebie serdecznie dość i tego twojego chłopaka! -Nie wiedziałam, o co chodzi.

-Co? -Nie byłam pewna swojego głos, lecz on zatrzymał się i krzyknął mi prosto w twarz:

-Zamknij się! Nie do ciebie należy ostatnie słowo! Nie wierzę, że wolałaś jego zamiast mnie! -Krzyczał na mnie, wręcz wrzeszczał. Ale chyba mnie z kimś pomylił. Odszedł sztywnym krokiem. Kilka minut później wszystkie maszyny odjechały, a ja wciąż nie wiedziałam, o co w tym chodziło.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Wpis IV



    Tego dnia znów nie miałam nic do roboty. Leżałam na kanapie i czekałam na telefon od Florci. Nie śpieszyło jej się z odpowiedzią. Normalny człowiek to na moim miejscu zacząłby się bać, ale nie ja. Wiedziałam, że nie stało się nic złego, bo po pierwsze Florcia zabrała komórkę, po drugie ciocia Wanda też pojechała i po trzecie to rozmawiałam z wujkiem przed chwilą i mówił, że wspaniale gra się w "Pana Zamku". W każdym razie leżałam tak i nie wiedziałam, co porobić. Gorąco na dworze nie dawało wyjść z domu. Nudziło mnie takie leżenie aż ktoś nie zadzwonił do drzwi. Wolno powlokłam się do celu i otworzyłam drogę Julii, która uśmiechnęła się na mój widok, a mnie poprawił się humor.

-Witam moją drogą przyjaciółkę. A przywitać się to nie łaska? –humor mi się poprawił i przytuliłyśmy się. Chwilę później siedziałyśmy na kanapie w salonie.

-Jak tam początek wakacji? –zapytała

-Nie jest źle. A ty tak szybko wróciłaś?

-Można powiedzieć, że to przez to, że znudziło mmi się tam, a można powiedzieć, że stęskniłam się za tobą.

-Taaa…, bo akurat uwierzę, że wróciłaś, bo pomyślałaś, jaka to ta twoja przyjaciółka jest biedna, bo siedzi w domu i się nudzi.

-Obniżasz mój autorytet. Poza tym wróciłam tylko na kilka dni, bo ojciec wyjeżdża do Hiszpanii, a ja muszę z matką do Gdańska.(…)

    (...)Tego ranka wspaniały wschód słońca nie dawał mi zasnąć. Zbliżały się chmury, a ja chciałam się jeszcze przejść i spotkać z Markiem zanim lunie. Szybko ubrałam się i wyszłam z domu. Wspaniały wiatr przed burzowy rzucał moimi włosami na wszystkie strony i na pewno wyglądałam wtedy nad wyraz komicznie. Wiało tak przez całą drogę jednak, gdy zbliżyłam się do mostu coś odwróciło moją uwagę od rozwianych włosów. Na drewnianym podeście stał Marek wpatrzony w wodę nie spiesznie płynącego strumyku. Był zamyślony jednak, gdy tylko się zbliżyłam, odwrócił się, a jego twarz rozświetlił promienny uśmiech.

-Witam rannego ptaszka. Widzę, że piórka dzisiaj zadbane i rozwiane. -I wtedy, gdy miałam odpowiedzieć mu coś włosy przysłoniły mi twarz tak, że nic nie widziałam. Starałam się je zabrać jednak niewiele to pomogło. Nagle poczułam ciepłe ręce dotykające mojej głowy, a później włosów. Zebrały je w kucyka, a później splotły. -Teraz mam nadzieję, że mnie przywitasz. -Usłyszałam zza siebie głos Marka, który był melodyjny i kojący. Uśmiechnęłam się i odwróciłam.

-No oczywiście, że tak. Witam drogiego pana. -Oboje roześmialiśmy się.

-Widzę, że mój ranny ptaszek wstał jeszcze wcześniej niż zwykle. -Oparłam się o barierkę mostu i westchnęłam.

-Chciałam jeszcze zobaczyć park przed burzą. Jest piękny i przed nią i po niej. -Marek był chyba tego samego zdania, bo wziął głęboki oddech i stanął obok mnie.

-Ten park z pewnością jest magiczny. -Marek spojrzał na mnie. Ja jednak patrzyłam w dal na płynący strumień i zamknęłam oczy...

    Wyglądała wtedy wspaniale. Włosy rozwiane nadawały jej bajeczny wygląd, zmysłowe oczy skryte pod powiekami - tajemnicę, a to wszystko dopełniał jaśminowy uśmiech, który był łagodny i ciepły. Nie wierzę żeby była człowiekiem, ona musi być aniołem. Zbliżyłem się do niej i objąłem ją jakbym chciał się upewnić, że nie zniknie. Znam ją dopiero od tygodnia, ale wiem, że jest w niej coś wspaniałego...

    ...Objął mnie w ciepłym i serdecznym uścisku. Jednak wtedy na nos spadła mi mokra kropelka wody, później następna. Marek chyba poczuł to samo, bo rzekł:

-Czas się zbierać. -Odstąpiłam od barierki i spojrzałam w górę. Na moją twarz skapywało coraz więcej małych zimnych kropli.

-Kocham deszcz. -Chłopak złapał mnie za rękę i pociągną w stronę wyjścia.

-Ja także, ale musimy już iść, bo zanosi się na więcej niż tylko małą ulewę. -Zaczynało coraz mocniej padać, a po chwili lało się wiadrami. Byliśmy cali mokrzy, a mimo to Marek wciąż ciągnął mnie za rękę. Zaczęłam się śmiać. Myślałam, że to głupie, ale po chwili Marek odwrócił się do mnie i także zaczął się śmiać. Stanęliśmy pod drzewem przy samej bramie parku. -Lepiej tu zaczekajmy zanim nie minie. -Powiedział Marek i uśmiechnął się do mnie ciepło. Spojrzałam na drogę, która była już zalana, a później na niebo, które było całe pokryte granatowymi chmurami. Modliłam się żeby tylko nie grzmiało. Bałam się grzmotów, gdy byłam na dworze, tylko grzmotów. W domu zaś nie bałam się niczego, tylko w czasie burzy wyglądałam przez okno by nacieszyć wzrok pięknym tańcem błyskawic. Nagle zobaczyłam błysk światła, a tuż potem przeszywający mnie od środka huk grzmotu sprawił, że zadrżałam. Przylgnęłam do najbliższej osoby, a w tym przypadku był to Marek. Nagle poczułam znów to samo, co wczoraj, zesztywniał. Spojrzałam na niego przerażona i dopiero wtedy rozluźnił się i mnie objął. Mimo że grzmiało naokoło nas to wcale się nie bałam. Uśmiechnęłam się. Nagle do głowy wpadł mi pomysł. Odsunęłam się trochę od Marka jednak wciąż ściskałam jego rękę.

-Chodź ze mną. -Pociągnęłam go i ruszyłam w stronę najbliższego poddasza. Stało tam trochę ludzi jednak biegłam dalej do następnego i dalej. Jednak, gdy skręciłam za zakręt zobaczyłam coś, a raczej kogoś. Stanęłam momentalnie, a Marek o mało na mnie nie wleciał. Spojrzał na mnie, a później przed nas i także nie wiedział, co robić, co mnie trochę zdziwiło.

-To MM. -powiedziałam do niego cicho, stały dokładnie na wejściu do mojej klatki, prawdopodobnie czekają na mnie, bo wiedzą, że w czasie deszczu lubię sobie wyjść na chwilę. Widać nie mając, co robić chcą się nade mną poznęcać. Marek także chciała coś powiedzieć jednak zamiast tego pociągną mnie z powrotem.-Nie możemy ich obejść, bo tam gdzie stoją jest nasz cel. -Rzekłam i ruszyłam w ich stronę. Coraz bardziej biło mi serce i czułam, że nie wytrzymam. Zatrzymałam się kilka metrów od nich i powiedziałam do Marka: -Dalej nie idę. -Marek pociągnął mnie za sobą i zbliżył się do MM.