Tego dnia znów nie miałam nic do roboty. Leżałam na kanapie i czekałam na telefon
od Florci. Nie śpieszyło jej się z odpowiedzią. Normalny człowiek to na moim
miejscu zacząłby się bać, ale nie ja. Wiedziałam, że nie stało się nic złego,
bo po pierwsze Florcia zabrała komórkę, po drugie ciocia Wanda też pojechała i
po trzecie to rozmawiałam z wujkiem przed chwilą i mówił, że wspaniale gra się
w "Pana Zamku". W każdym razie leżałam tak i nie wiedziałam, co
porobić. Gorąco na dworze nie dawało wyjść z domu. Nudziło mnie takie leżenie
aż ktoś nie zadzwonił do drzwi. Wolno powlokłam się do celu i otworzyłam drogę
Julii, która uśmiechnęła się na mój widok, a mnie poprawił się humor.
-Witam
moją drogą przyjaciółkę. A przywitać się to nie łaska? –humor mi się poprawił i
przytuliłyśmy się. Chwilę później siedziałyśmy na kanapie w salonie.
-Jak
tam początek wakacji? –zapytała
-Nie
jest źle. A ty tak szybko wróciłaś?
-Można
powiedzieć, że to przez to, że znudziło mmi się tam, a można powiedzieć, że
stęskniłam się za tobą.
-Taaa…,
bo akurat uwierzę, że wróciłaś, bo pomyślałaś, jaka to ta twoja przyjaciółka
jest biedna, bo siedzi w domu i się nudzi.
-Obniżasz
mój autorytet. Poza tym wróciłam tylko na kilka dni, bo ojciec wyjeżdża do
Hiszpanii, a ja muszę z matką do Gdańska.(…)
(...)Tego ranka wspaniały wschód słońca nie dawał mi zasnąć. Zbliżały się
chmury, a ja chciałam się jeszcze przejść i spotkać z Markiem zanim lunie.
Szybko ubrałam się i wyszłam z domu. Wspaniały wiatr przed burzowy rzucał moimi
włosami na wszystkie strony i na pewno wyglądałam wtedy nad wyraz komicznie.
Wiało tak przez całą drogę jednak, gdy zbliżyłam się do mostu coś odwróciło
moją uwagę od rozwianych włosów. Na drewnianym podeście stał Marek wpatrzony w
wodę nie spiesznie płynącego strumyku. Był zamyślony jednak, gdy tylko się
zbliżyłam, odwrócił się, a jego twarz rozświetlił promienny uśmiech.
-Witam
rannego ptaszka. Widzę, że piórka dzisiaj zadbane i rozwiane. -I wtedy, gdy
miałam odpowiedzieć mu coś włosy przysłoniły mi twarz tak, że nic nie
widziałam. Starałam się je zabrać jednak niewiele to pomogło. Nagle poczułam ciepłe
ręce dotykające mojej głowy, a później włosów. Zebrały je w kucyka, a później
splotły. -Teraz mam nadzieję, że mnie przywitasz. -Usłyszałam zza siebie głos
Marka, który był melodyjny i kojący. Uśmiechnęłam się i odwróciłam.
-No
oczywiście, że tak. Witam drogiego pana. -Oboje roześmialiśmy się.
-Widzę,
że mój ranny ptaszek wstał jeszcze wcześniej niż zwykle. -Oparłam się o
barierkę mostu i westchnęłam.
-Chciałam
jeszcze zobaczyć park przed burzą. Jest piękny i przed nią i po niej. -Marek
był chyba tego samego zdania, bo wziął głęboki oddech i stanął obok mnie.
-Ten
park z pewnością jest magiczny. -Marek spojrzał na mnie. Ja jednak patrzyłam w
dal na płynący strumień i zamknęłam oczy...
Wyglądała wtedy wspaniale. Włosy
rozwiane nadawały jej bajeczny wygląd, zmysłowe oczy skryte pod powiekami -
tajemnicę, a to wszystko dopełniał jaśminowy uśmiech, który był łagodny i
ciepły. Nie wierzę żeby była człowiekiem, ona musi być aniołem. Zbliżyłem się
do niej i objąłem ją jakbym chciał się upewnić, że nie zniknie. Znam ją dopiero
od tygodnia, ale wiem, że jest w niej coś wspaniałego...
...Objął mnie w ciepłym i serdecznym uścisku. Jednak wtedy na nos spadła mi
mokra kropelka wody, później następna. Marek chyba poczuł to samo, bo rzekł:
-Czas
się zbierać. -Odstąpiłam od barierki i spojrzałam w górę. Na moją twarz
skapywało coraz więcej małych zimnych kropli.
-Kocham
deszcz. -Chłopak złapał mnie za rękę i pociągną w stronę wyjścia.
-Ja
także, ale musimy już iść, bo zanosi się na więcej niż tylko małą ulewę. -Zaczynało
coraz mocniej padać, a po chwili lało się wiadrami. Byliśmy cali mokrzy, a mimo
to Marek wciąż ciągnął mnie za rękę. Zaczęłam się śmiać. Myślałam, że to
głupie, ale po chwili Marek odwrócił się do mnie i także zaczął się śmiać.
Stanęliśmy pod drzewem przy samej bramie parku. -Lepiej tu zaczekajmy zanim nie
minie. -Powiedział Marek i uśmiechnął się do mnie ciepło. Spojrzałam na drogę,
która była już zalana, a później na niebo, które było całe pokryte granatowymi
chmurami. Modliłam się żeby tylko nie grzmiało. Bałam się grzmotów, gdy byłam
na dworze, tylko grzmotów. W domu zaś nie bałam się niczego, tylko w czasie
burzy wyglądałam przez okno by nacieszyć wzrok pięknym tańcem błyskawic. Nagle
zobaczyłam błysk światła, a tuż potem przeszywający mnie od środka huk grzmotu
sprawił, że zadrżałam. Przylgnęłam do najbliższej osoby, a w tym przypadku był
to Marek. Nagle poczułam znów to samo, co wczoraj, zesztywniał. Spojrzałam na
niego przerażona i dopiero wtedy rozluźnił się i mnie objął. Mimo że grzmiało naokoło
nas to wcale się nie bałam. Uśmiechnęłam się. Nagle do głowy wpadł mi pomysł.
Odsunęłam się trochę od Marka jednak wciąż ściskałam jego rękę.
-Chodź
ze mną. -Pociągnęłam go i ruszyłam w stronę najbliższego poddasza. Stało tam
trochę ludzi jednak biegłam dalej do następnego i dalej. Jednak, gdy skręciłam
za zakręt zobaczyłam coś, a raczej kogoś. Stanęłam momentalnie, a Marek o mało
na mnie nie wleciał. Spojrzał na mnie, a później przed nas i także nie
wiedział, co robić, co mnie trochę zdziwiło.
-To
MM. -powiedziałam do niego cicho, stały dokładnie na wejściu do mojej klatki,
prawdopodobnie czekają na mnie, bo wiedzą, że w czasie deszczu lubię sobie
wyjść na chwilę. Widać nie mając, co robić chcą się nade mną poznęcać. Marek
także chciała coś powiedzieć jednak zamiast tego pociągną mnie z powrotem.-Nie
możemy ich obejść, bo tam gdzie stoją jest nasz cel. -Rzekłam i ruszyłam w ich
stronę. Coraz bardziej biło mi serce i czułam, że nie wytrzymam. Zatrzymałam
się kilka metrów od nich i powiedziałam do Marka: -Dalej nie idę. -Marek
pociągnął mnie za sobą i zbliżył się do MM.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz